Finowie, to naród, który chyba niewieloma rzeczami jest się w stanie zdziwić. Taka na przykład rozkojarzona Polka jak ja wjeżdża do Helsinek. Myśli sobie – jest mapa – nie ma problemu. Nic bardziej mylnego. Na mapie nazwy w stylu "Taivaanvuohentie" – cokolwiek to znaczy. I taki głupi turysta myśli sobie – spoko, jak w układance – ni cholery nie wiem co to jest, ale to nieważne: "Nazwę z mapy dopasuj do nazwy ulicy na drodze." I może nawet nie byłoby to wcale niewykonalne, gdyby nie fakt, że już oznaczenia ulic w Finlandii, wcale nie są takie czytelne jak znaki na autostradzie. Mały, czarny druczek na brudnobiałym tle, umieszczony na rogowym budynku ulicy, to za mało, żeby zmotoryzowany turysta mógł sprawnie poruszać się po mieście.
Więc się nie rusza – tzn. rusza, tylko nie-sprawnie. Toczy się taka kulka po Mannerheimintie 40km/h z mapą na kierownicy i rozgląda się, gdzie to to ma skręcić. A za tą polską kulką, sznur fińskich samochodów. Cierpliwie, jak karawana, jak procesja na Boże Ciało. Powoli, z godnością, bez nerwów. Z pokorą przyjmując napotkane trudności. W Polsce już by go obtrąbili na czym świat stoi, wyprzedzili choćby na przejściu dla pieszych, pokazali mu wszystkie możliwe palce i w ogóle użyli wszelkich możliwych, magicznych gestów i zaklęć, jakie tylko istnieją. I pewnie biedaczysko dostałby wreszcie palpitacji serca od tego wszystkiego, po czym ostatkiem sił zaparkowałby auto i wsiadł do tramwaju. Ale nie w Finlandii. Tutaj dotrze wreszcie do zaplanowanego miejsca, jak znajdzie miejsce, to wciśnie się na parking w centrum miasta. Nie znając nawet fińskiego, zrozumie mądry fiński znak, z którego ustali, w której strefie parkowania się znalazł, znajdzie automat, wrzuci monety, odbierze kwitek, weźmie go do kieszeni i pójdzie… No tak akurat ja zrobiłam. Cóż, bywa. Ale inny, rozważny turysta odgadnie, że bilecik zostawić należy za szybą samochodu.
Ale policji (poliisi) tam za dużo na ulicach nie widać. Może dlatego, że naród praworządny sam przepisów przestrzega: Jadę sobie drogą. Jak na fińską – taka tam sobie droga nr 1421, jak na polską – dobra droga. Śniegu nie ma. Deszczu nie ma. Fotoradaru nie ma. A wszyscy tymi swoimi pięknymi mercedesami suną 50km/h. Coś się dzieje – myślę. Wypadek może, albo policja stoi. Tak. Stoi. Znak – ograniczenie prędkości do 50km/h. "Więc skoro ktoś, kto się na tym znał, postawił tu tę informację, to znaczy, że jest to optymalna prędkość w tym miejscu. To po co jechać szybciej?" – myśli sobie przeciętny Fin. A Polak myśli, myśli i wymyślił – Praworządność praworządnością, ale jak ten radiowóz się jednak czasem ustawi przy tej drodze, jak przy…doli mandat adekwatny do zarobków i - podłóg polskiej logiki – nieadekwatny do wykroczenia, to już ten Fin mądry zapamięta, że skoro jest 50, to ma być 50 i ani grama więcej. A że naród to spokojny, nie tak choleryczny jak polski, to przyjmuje ten imperatyw z godnością i spokojem.
<< poprzedni artykuł | następny artykuł >>