28. sierpnia. Piątek. Centrum Białegostoku, deszcz, tani obiad i ja plus moje myśli, z których wyrywa mnie dźwięk telefonu:
- Pani Marto, dzwonię z Finlandii. Czy jest Pani jeszcze zainteresowana ofertą pracy?
Adrenalina wybucha mi wszystkimi porami skóry – skąd? Z Finlandii? Z TEJ Finlandii?
- Czy ma Pani doświadczenie w sprzątaniu?
- Jak każdy – śmieję się w słuchawkę – wie Pani, zdarzy mi się czasem sprzątnąć u siebie w domu.
Ciarki przechodzą mi po plecach, gdy słyszę PRAWDZIWE fińskie rozmowy w tle. Sztywną z wrażenia ręką zapisuję pośpiesznie szczegóły rozmowy w podręcznym kalendarzu.
- Ile czasu potrzebuje Pani na zastanowienie?
- Dam Pani odpowiedź w poniedziałek – odpowiadam, chociaż już w tej chwili wiem dokładnie, że niezależnie od zaproponowanych mi warunków, i tak tam pojadę. Czuję, że to moja nitka pociąga mnie za sobą.
Drugiego września budzi mnie telefon. Jest dziewiąta. Znajomy głos w słuchawce:
- W piątek rano musi Pani być już u nas. Pracodawca chce załatwić wszystkie formalności przed rozpoczęciem pracy w poniedziałek. Wie Pani, tacy są Finowie. Zresztą, sama Pani zobaczy.
- Ale w takiej sytuacji ja muszę wyruszyć jutro wieczorem.
- No tak.
- Dobrze, będę – odpowiadam, nie wierząc w to wszystko, co się właśnie dzieje.
Szaleństwo myśli, kartka, plan: ubezpieczenie, opony zimowe, żarówki, klucze, kosmetyki, dokumenty, ubrania… Wszystko się plącze – feeria myśli, gestów. Na refleksję nie ma czasu. Środę spędzam w samochodzie. Jeszcze do rodziców. Szybkie pożegnanie. Migrena. O Boże! Ja mam dziś jeszcze zrobić 1000 km. To niewykonalne!
<< poprzedni artykuł | następny artykuł >>