Niemożliwe stało się faktem.
Z głębokiego snu wybudza mnie dźwięk telefonu:
- Przepraszam, trochę się spóźnię, ale będę. Będę czekać w porcie.
Odkładam słuchawkę. Patrzę na zegarek – jak to "spóźnię"? Jak może dzwonić, że się spóźni, skoro jeszcze godzina. Przymroczona oparami snów, wyglądam przez okrągły skrawek okna. Jakaś wyspa? Wytrzeszczam oczy. Gapię się zdezorientowana. Wygląda jakbyśmy się zbliżali do jakiegoś portu. Jakiego? Jest tylko jedna opcja – wreszcie się przebudzam. Cholera, to tu! No jasne! Zmiana czasu przecież. Ubieram się po żołniersku i już stoję na korytarzu gotowa do biegu. Zatrzymują mnie dźwięki. Powoli schodzę po schodach. Nasłuchuję. Więc to jest fiński – myślę i chłonę każdą sylabę. Słowa uciekają mi z głowy jak rozerwane koraliki. Chcę złapać je na sznurek świadomości, ale ten rozpada mi się w dłoniach. Jak było "Dzień Dobry"? Kurczę, wiedziałam przecież. Bałagan w głowie. Nic nie znajdę. Poddaje się. Poddaję się melodii fińskiego, bez stresu (nie)rozumienia. Płynę. Płynę, choć właśnie wyjeżdżam z promu. Płynę, bo właśnie spełnia się moje marzenie.
W zasadzie jeszcze lato. Choć dzień bez słońca, ale ciepło. Wysiadam z samochodu. Pierwszy człowiek, którego widzę, to facet w czarnej koszulce z podobizną Hitlera. No ładnie, gdzie ja trafiłam!? Rozglądam się. Jakoś ciemno. Wokół pełno ludzi, ale mało kolorów. Wszyscy na czarno, szaro. Depresja? Sposób na bycie niewidzia(l)nym może. Czarny tłum.
Wchodzimy do sklepu.
- Tylko nie przeliczaj na złotówki – ostrzega Ulka.
A po co mam przeliczać – myślę – jak tu wszystkie ceny takie same, tylko € zamiast PLN.