Skrawki literatury nie utkwiły mi w głowie, nie wydały się inne niż wszystkie. Ale obrazy odcisnęły się szarym negatywem na zwojach pamięci. Wwiercały się we mnie każdego kolejnego dnia. Zmuszały do działania: To gdzie ta Finlandia? No gdzieś tam w Skandynawii. To co to za język? Ano fiński pewnie. Ło Jezu – ale tudny! To co tam panie w Wikipedii piszą? Ano, że flaga, że język, że PKB. No jasne , że tak, że historia jakaś (eee, to nieważne). Parę fotek – takie sobie. Kultura – no tu się Wiki nie popisała. Kilka nazwisk nie do odczytania. Muminki. Ooo! Muminki, to tak. To znam. No jasne, że znam. Czyli, że one z Finlandii. Ok. I "Kalevala" – no to trzeba by w bibliotece poszukać.
No i poszukałam. "Kalevali" nie było, ale znalazłam "Siedmiu braci" Aleksisa Kivi. Przeczytałam… i zgłupiałam! Finlandia stała się dla mnie miejscem magicznym, do którego pewnie nie trafię, ale którą i tak chcę poznać. Okazało się, że Finlandia nie jest w Polsce znana i chyba też lubiana. W żadnej księgarni nie ma sensownego kursu do nauki fińskiego. Znalazłam wreszcie rozmówki. We wszystkich egzemplarzach płyta CD ze skazą. No trudno, niech będzie ze skazą. I zaczęło się łamanie języka. Nie wiem jak mówić, jak stawiać akcenty, jak oddychać w tym języku… To może fińska muzyka? Wtykam głęboko w uszy słuchawki, jakbym wierzyła, że w ten sposób najprościej wcisnąć do mózgu moją Finlandię. Jukka Poika rozśmiesza mnie egzotyką języka w rytmie reggae. Dukam fińskie słowa: meidän-teidän – miesza mi się wszystko już na tym etapie. Liczebniki to w ogóle nadprzestrzeń. "Jak poczytam o kraju, nauka języka przyjdzie mi łatwiej" - myślę i kupuję przewodnik po Finlandii Pascala. Ogólne informacje o kraju, kilka, może kilkanaście podstawowych słówek, znudzenie kolejną książką Tove Jansson. Tak wygasa mój pierwszy zapał. Przewodnik stawiam na etażerce, ale wiem: "Kiedyś i tak tam pojadę!" Czas pokazał, że było to tylko preludium, ba – może tylko przedtakt koncertu mojej wielkiej miłości do Finlandii.
Wiosna. Wyjadę za granicę – myślę. Wszystko rzucę i polecę – a co!
Zostaję.
Lato. Postanowienie: Tego lata spełnię swoje dwa kolejne marzenia – kupię samochód i wezmę do domu kota. Auto kupiłam. Owszem. Kot – cóż, znowu musi poczekać. Ale nie chcę już dłużej odkładać pierwszego postanowienia - szukam pracy za granicą. Anglia – fabryki, Holandia – warzywa, Niemcy – opieka nad osobami starszymi… No już trudno – niech będzie Wielka Brytania. Nigdy nie fascynował mnie ten kraj, jego kultura, od pogody najpewniej załamię się już po pierwszym miesiącu, ale "no risk – no fun" – jak zwykł mawiać mój radosny znajomy. No to rozmowy o pracę mam już za sobą. Tylko wrzucić dokumenty do koperty i za dwa tygodnie jazda.
<< poprzedni artykuł | następny artykuł >>