Ale fińska zima nie może być straszna, gdy mamy do dyspozycji tradycyjne, od pokoleń praktykowane atrakcje. Kolejną z nich jest sauna fińska, ale nie jakaś tam elektryczna we własnej łazience. Tym razem mam na myśli prawdziwą, drewnianą, na której żar trzeba chwilę poczekać – aż rozpali się drewno w specjalnym piecu. I to właśnie z takiej sauny wybiega się wprost na lapoński mróz, naciera rozgrzane ciało perłowym śniegiem, by po chwili biegiem wrócić na rozgrzane deski. Emocje sięgają zenitu, kiedy nago, na bosaka, zanurzasz się w śniegu po pas. Krew pulsuje w żyłach, adrenalina uderza do głowy. Jest to doznanie ekstremalne! I przyznaję z ręką na sercu – tysiąc razy przyjemniejsze niż przypuszczałam. To uczucie niweluje szarość nocy polarnej, gdzie słońce wstaje o godzinie 10:30 a zachodzi pospiesznie trzy godziny później, co w praktyce oznacza 21-godzinną noc i 3-godzinną szarówkę.
Przy tak pięknej pogodzie pokrzepić się również można innym dobrodziejstwem, a mianowicie kąpielą w drewnianej balii, podgrzewanej żywym ogniem, stojącej wprost na śniegu. Przyda się czapka! I kieliszeczek (albo dwa) Koskenkorvy dla kurażu.
Dla turystów, którzy nie odważą się pławić w wodzie na mrozie, polecam kahvi, gotowaną w osmolonym czajniku, wprost na ogniu, o mocy godnej prawdziwego drwala. Tego niepowtarzalnego napitku, skosztować trzeba koniecznie siedząc w kota, na drewnianej ławie, okrytej skórą poro. A dla tych, którzy wolą żywe zwierzęta, polecam wizytę na farmie reniferów. Teraz chyba nie wypada mi zachwalać wędliny z rena, czy gotowanego mięsa, podawanego z gniecionymi ziemniakami i borówką.
Muszę jednak przyznać, że jedyną fińską wędliną, którą mogę polecić, to właśnie ta z mięsa renifera. I choć szalenie droga, warto wybrać tą z górnej półki. I nic poza tym. Muszę ze smutkiem stwierdzić, że Finlandia nie może się poszczycić dobrymi wędlinami. Szczególnie w konfrontacji z przepysznymi polskimi wyrobami, te fińskie wypadają naprawdę słabo. Co innego rybki! Oooo ryby to mają tu przepyszne i w przeróżnych postaciach. A łosoś… mmm – nigdzie w Polsce nie jadłam tak pysznego. Niestety ten, który spotykamy w polskich sklepach nie ma nic wspólnego z tym skandynawskim (choć często tak właśnie się nazywa). Pewnie to chemia niezbędna przy przewozie produktu zabija jego prawdziwy smak.
<< poprzedni artykuł | następny artykuł >>